Nikt wtedy nie myślał, że wspomną o nich za pięćdziesiąt lat.
Każde miasto ma takie miejsca, które z czasem obrastają legendą, a przez mieszkańców określane są mianem „niezwykłe” czy „kultowe”.
W Szamotułach do takich można zaliczyć kawiarnię „Pod Basztą”, która zakończyła swoją działalność przed niespełna trzydziestu laty. Szamotulanie z ogromnym sentymentem wspominają ten lokal, w którym często spotykali się i bawili.
Na narożniku ulic Wronieckiej i Garncarskiej znajduje się kamienica wzniesiona w 1910 roku. Już wtedy funkcjonowała tu „Kober – Kaffee” z osobną salą bilardową dla mężczyzn i małą salką dla pań prowadzona przez Niemca Georga Kobera. W międzywojniu była tu kawiarnia należąca do Józefa Kowandego, którą reklamowano jako „punkt zborny eleganckiego świata”.
W 1937 roku przejął ją Ludwik Zamlewski odnawiając i nowocześnie urządzając. Restaurację z kawiarnią nazwano „Pod Basztą”, a pomysłodawcą tejże nazwy był dyrektor szamotulskiego gimnazjum Kazimierz Beik. Również w czasie II wojny światowej mieścił się tu lokal gastronomiczny, a po wojnie ponownie uruchomiono kawiarnię. Czasy PRL-u nie sprzyjały prywatnym przedsiębiorcom, większość placówek gastronomicznych uspołeczniano.
Krem sułtański
Szamotulską kawiarnię przy ówczesnej ulicy Świerczewskiego przejął PSS – Powszechna Spółdzielnia Spożywców, postanawiając uczynić to miejsce najbardziej reprezentacyjnym w mieście. Oficjalne otwarcie miało miejsce 27 stycznia 1965 roku. W 1967 roku Głos Wielkopolski informował: „kawiarnia otrzymała staranne, nowoczesne i przytulne wnętrze”.
Przeglądając nieliczne zachowane zdjęcia zobaczymy przestrzeń ozdobioną geometrycznymi wzorami, duże okna zajmujące ścianę frontową, stoliki przy których ustawiono krzesełka odwzorowujące charakterystyczny design z czasów PRL, wazoniki z kwiatami i obowiązkowe popielniczki. W kawiarni wydzielono małą i dużą salę. Stanęły tu kwiaty doniczkowe – popularne w tamtych czasach palmy, a pod ścianą maszyna grająca.
Przy wejściu umieszczono szatnię, o której autor relacji prasowej pisał w 1967 roku że: „są tu dostępne szczotki do ubrań i butów wraz z pastą, a w toalecie mydło i czysty ręcznik bez wymuszania opłat. Przyjemne wnętrze, szybka i uprzejma obsługa zjednują szamotulskiej kawiarni stałych bywalców” – tak pisano donosząc, że kawiarnię „Pod basztą” wyróżniono nagrodą za najlepszą obsługę gości.
Pierwszą kierowniczką lokalu była Małgorzata Mikołajczak. Po dwóch latach zastąpiła ją Bogumiła Środecka (potem Pietraszewska), która pełniła tę funkcję do 1993 roku (wtedy lokal ostatecznie zamknięto). Zastępcą kierowniczki była Leokadia Ratajczak.
Kuchnię przez wiele lat prowadziła Maria Jóźwiak, pracowały tu też Janina Bielawska, Anna Karaś, Halina Kaszkowiak, Halina Kmieciak i Helena Ren, za bufet odpowiadały między innymi Maria Stefaniak, Maria Juś, Anna Ludek, Felicja Barwin. Wśród kelnerek były: Maria Frodyma, Anna Jakuszkowiak, Maryla Stecko, Ewa Sadalska, Elżbieta Tomkowiak, Krystyna Kabarowska, Teresa Niżnik, Ewa Jaworska. Zespół liczący około 20 osób był zgrany, a szefowa troszczyła się o pracowników i o dobrą atmosferę w pracy. Wspierano się i pomagano sobie – tak zapamiętała to Pani Leokadia. Zresztą do dziś raz w roku Panie spotykają się, aby wspólnie spędzić czas, porozmawiać i powspominać.
W gronie pracowników przeważały kobiety, a nieliczni mężczyźni, jak chociażby panowie Barwin i Kuros zajmowali się, czy to sprawami gospodarczymi, czy szatnią. Kawiarnia oferowała oprócz kawy: 14 gatunków win w 6 rodzajach, szampana, 5 winiaków, 3 koniaki, rum, szkocką whisky i 6 likierów. Jeden z dziennikarzy Głosu Wielkopolskiego pisał w tamtych czasach: „poszukajcie drugiej takiej karty w Poznaniu w kawiarni drugiej kategorii”.
W ofercie były też dwa zestawy śniadań, trzy rodzaje zakąsek, napoje chłodzące, koktajl owocowy, ciastka i kremy, np. kawowy, cytrynowy i oczywiście sułtański. Ten ostatni był niezwykle popularny – zagrał w „Dziewczynach do wzięcia” i w „Czterdziestolatku”. Przygotowywano go na bazie śmietany kremówki z dodatkiem kakao, rodzynek i rumu.
Serwowano też desery lodowe, a w czasach pogłębiającego się kryzysu popularne stały się galaretki owocowe z bitą śmietaną i renklodą. Wielu Szamotulan do dziś pamięta smak deserów serwowanych „Pod Basztą”.
Pani Leokadia wspominała, że w latach osiemdziesiątych kiedy coraz trudniej było o składniki potrzebne do sporządzania kremów i deserów, kierowniczka szukała różnych sposobów ich nabycia, pojawił się nawet pomysł (niezrealizowany), aby polecieć na zakupy do Warszawy.
Papieros i kawa
W czasach PRL-u niczym niezwykłym nie były wizyty przedstawicieli inspekcji kontrolujących prace kawiarni.
Zdarzało się, że jednego dnia przychodziło kilku różnych kontrolerów. I tak na przykład prosili o koniak po czym udawali się na zaplecze, przelewali go do menzurki i ponownie do kieliszka, sprawdzając czy nalano wymaganą ilość.
Otwierając nową paczkę z kawą panie bufetowe miały obowiązek ją zważyć i odmierzyć miarką. Obowiązywały bowiem normy według których z 1 kg miano zaparzyć 87 większych kaw – w ten sposób kontrolowano „zawartość kawy w kawie”.
Kawę zazwyczaj podawano w szklance i choć w kawiarni „Pod Basztą” można było zamówić ją we filiżance i przyrządzoną w ekspresie do zaparzania kawy, klienci najchętniej prosili o taką, gdzie zmielone ziarna zalewano wrzątkiem.
Zdecydowana większość bywalców kawiarnianych też paliła. W efekcie zadymione wnętrze było czymś normalnym i nikomu to nie przeszkadzało (no może poza nielicznymi wtedy niepalącymi). I pomimo że lokal uchodził za nowoczesny, nie posiadał odpowiedniej wentylacji – radzono sobie otwierając okna i wietrząc sale.
Pani Leokadia opowiadała, że choć kawiarnia była czynna od godziny dziewiątej to pierwszy stały klient przychodził już o siódmej i domagał się kawy i jeśli zdarzyło się którejś z pracownic spóźnić, głośno komentował to i ponaglał.
A trzeba pamiętać, że w latach 60. i 70., aby zaparzyć kawę, musiano najpierw rozpalić pod kuchnią węglową i zagotować wodę, co wymagało czasu. Dopiero później, kiedy zakupiono porcelitowy czajnik elektryczny, te czynności trwały znacznie krócej.
Jako pierwsi w kawiarni pojawiali się klienci, o których w tamtych czasach mówiło się „prywaciarze” – przychodzili, aby przy kawie załatwić interesy. Obowiązkowo zaglądali tu też taksówkarze. W ciągu dnia wpadała młodzież z szamotulskich szkół – często przesiadując na małej sali i racząc się herbatą.
Bywali też bardzo „wyjątkowi” klienci – co środę przychodził na przykład Pan K., który siadał przy stoliku z kolegami i zamawiał dla siebie tylko wrzątek w szklance, herbatę bowiem przynosił własną.
Kurczaki z rożna
Bardzo szybko kawiarnia „Pod Basztą” stała się prestiżowym i pożądanym miejscem, gdzie organizowano przyjęcia weselne (nierzadko na 100 osób). W początkowym okresie, kiedy urządzano tego typu imprezę, potrawy obiadowo-kolacyjne zamawiano w gospodzie „Popularna”, a potem w restauracji „Maryna”. Ponieważ ten układ nie do końca się sprawdzał, szefowa kuchni z pomocnicami przygotowywała kotlety, dewolaje, rolady. Jedynie dania garmażeryjne przywożono nadal z „Maryny”.
Co ciekawe, w latach 80. kawiarnia zaczęła oferować klientom kurczaki z rożna – wielu Szamotulan do dziś uważa, że były one najsmaczniejsze w całym mieście.
Poza weselami, które odbywały się w każdą sobotę (wyłączając okres postu, adwentu i maj), w czwartki w kawiarni, od godziny 18 do 22, organizowano dancingi.
Szamotulanin Pan Andrzej Franke wspominał, że były tak popularne, że trzeba było się spieszyć, żeby kupić bilet.
Równie wielkim powodzeniem cieszyły się zabawy – zwłaszcza sylwestrowa i karnawałowe. Zaś słynny w czasach PRL-u Dzień Kobiet trwał nawet ponad tydzień – każdy z ówczesnych szamotulskich zakładów (cukrownia, meblarnia, olejarnia, szpital, szkoły itp.) urządzał innego dnia przyjęcie dla swych pracownic.
Do kotleta
Skoro o imprezach tanecznych mowa, to nie można pominąć zespołu muzycznego. Przywoływany tu już Pan Andrzej Franke był jednym z liderów takiego zespołu. Zanim jednak zaczął grać w kawiarni „Pod Basztą” (od 1972 roku) wcześniej funkcjonowali tu muzycy, którymi kierował Zbigniew Starzyński.
Grali z nim między innymi Leonard Zakrzewski, Tadeusz Kukla, Silvano Colombo (z pochodzenia Włoch mieszkający w Obornikach), Stefan Piłat, perkusiści Aleksander Nowakowski, a później Adam Siwiński. Wprowadzili do repertuaru muzykę amerykańską, standardy jazzowe. Ponieważ otrzymali propozycję wyjazdu za granicę do NRD, część muzyków widząc w tym szansę dla siebie postanowiła z tej oferty skorzystać.
Trzeba więc było stworzyć nowy zespół.
Stanisław Marcinkowski (gitara) i Stefan Piłat (saksofon, klarnet) złożyli propozycję dwóm, mieszkającym po sąsiedzku z kawiarnią, młodzieńcom – Andrzejowi Franke (absolwent liceum muzycznego w Poznaniu) i Tadeuszowi Durakowi (jeden ze znanej rodziny zegarmistrzów).
Był rok 1972 – nowy zespół otrzymał nazwę wymyśloną przez Andrzeja Franke „Quod libet” („co się podoba”; „co kto lubi”), ale ponieważ się nie przyjęła, to ostatecznie zostali zespołem z „Pod Baszty”. Liderem zespołu został grający na klawiszach Andrzej Franke. Wraz z perkusistą Tadeuszem Durakiem i Stanisławem Marcinkowskim oraz Stefanem Piłatem szybko podbili serca bywalców kawiarni „Pod Basztą”. Po pewnym czasie dołączyła do nich wokalistka Ewa Mataj.
Grywali też z nimi Marek Dudziak (saksofon, klarnet), Piotr Hoffmann (gitara, śpiew) oraz Adam Perz – motolotniarz wicemistrz Polski (gitara).
Śmietanka towarzyska
W czasie dancingu ludzie zamawiali lampkę wina – jedne z serwowanych „Pod Basztą” w latach 70.to Mistella i Lacrima. Pan Andrzej zapamiętał, że lampka tego trunku kosztowała wtedy 7 zł.
W tamtym czasie przeciętna pensja wahała się w granicach od około 2350 do około 5300 zł. Ceny poszczególnych produktów były mocno zróżnicowane, na przykład chleb kosztował 4 zł, 1 kg cukru 10,50 zł, za kostkę masła trzeba było zapłacić 16 zł, za 100 g kawy od 27 do 40 zł, a za kilogram kiełbasy zwyczajnej 44 zł.
Zupełnie inaczej kształtowały się ceny sprzętu AGD – przykładowo koszt zakupu pralki wynosił około 10 tysięcy zł, lodówki 6 tysięcy zł, a telewizora czarno-białego już około 7 tysięcy złotych. Na zakup samochodu trzeba było oszczędzać przynajmniej kilka lat.
Te dane pokazują, jak wyglądała ekonomiczna sytuacja polskiego społeczeństwa – wiele osób żyło bardzo skromnie. Mimo to dostęp do kultury był powszechny, a koszt udziału w imprezach stosunkowo niewielki.
Pan Andrzej wspominał też bale sylwestrowe, na których bywała „śmietanka towarzyska” Szamotuł. Zespół starał się wykreować przebój, który uczestnicy nuciliby wychodząc z balu – i tak np. jednego roku był to szlagier „Moja droga ja cię kocham”.
Bale sylwestrowe miały szczególną oprawę.
Dekoracją sali w latach 70. zajmował się szamotulski artysta plastyk Marian Kruszona, który potrafił wyczarować niezwykłą oprawę – na jednym ze zdjęć widać wielkie słońce wykonane z kapsli od mleka (wtedy mleko sprzedawano w szklanych butelkach zamykanych aluminiowym kapslem). Panie, które brały udział w balu, zawsze czekały z niecierpliwością na pojawienie się państwa Kruszonów – żona artysty zazwyczaj wyróżniała się niepowtarzalną kreacją.
Kawiarnia „Pod Basztą” była miejscem, gdzie ludzie udzielali się towarzysko, świetnie bawili, poznawali wzajemnie, randkowali, załatwiali interesy i raczyli pysznymi słodkościami. Dla tych, którzy tu bywali była wyjątkowa. Tym, którzy tu pracowali, stwarzała możliwości zarobkowania i dobrą atmosferę. Zaś grającym tu muzykom dawała możliwość realizowania pasji i rozpoznawalność – Szamotulanie znali i cenili dorobek zespołu muzycznego występującego „Pod Basztą”, który po 1978 roku wielokrotnie zmieniał swój skład.
Ostatni sylwester odbył się w 1992 roku, a kilka miesięcy później kawiarnia przestała działać.
Minęło wiele lat od czasu, gdy kawiarnia „Pod Basztą” tętniła życiem, moi Rozmówcy podkreślają, że nie wszystko już wyraźnie pamiętają. Mam jednak nadzieję, że ten artykuł stanie się początkiem przywracania pamięci i być może uda się napisać jeszcze ciąg dalszy tej opowieści.
Tekst: Monika Romanowska-Pietrzak. Opublikowano: 18 marca 2022 r. na stronie: https://kulturaupodstaw.pl/
Przygotowanie tego artykułu nie byłoby możliwe, gdyby nie pomoc Szamotulan, którzy podzielili się ze mną wspomnieniami i użyczyli fotografii. Dziękuję przede wszystkim Pani Leokadii Ratajczak oraz Panom Andrzejowi Franke i Ryszardowi Smulkowskiemu.